„Gołe baby” – to nie film dla dorosłych, lecz najlepszy burger w Poznaniu.

Screenshot_2017-03-16-22-13-03-01-629x629 (1)Gołe baby – o co tu naprawdę chodzi? Posłuchajcie krótkiej historii.

Stany Zjednoczone kojarzone są z miejscem, które wyznacza najnowsze trendy, rewolucje przemysłową czy technologiczną, napędza nowości w życiu. Nie bez powodu. Jest to „kolorowe” miejsce o wielu narodowościach, które każde po trochu wnoszą coś od siebie.
Zachodnie wiatry dotarły aż do Polski, gdzie obywatele całego kraju pokochali amerykański street food. W menu większości knajp gości burger, który stał się kultowym daniem.
Nie wszędzie zjemy tak pyszny rosół jak u mamy. Oczywiście tak samo jest
z burgerem, co wiążę się z długim poszukiwaniem odpowiedniego miejsca.
Tak więc i ja wędrowałam po wszelakich, aż trafiłam do najpyszniejszej burgerowni w moim ukochanym Poznaniu.

„Gołe baby” – niewielka, ruchliwa burgerownia, która mieści się przy ulicy Wrocławskiej. Brzmi jak tytuł kultowego filmu dla dorosłych, prawda? Otóż od momentu spróbowania burgera w tym miejscu, Gołe baby będą kojarzyć się
z czymś jeszcze przyjemniejszym niż dotychczas.

Idąc do nowego gastronomicznego miejsca warto spróbować wszystkiego,
z każdą wizytą kolejnego dania z menu. I tak zamierzałam zrobić. Najgorszym
i najlepszym pomysłem było wybranie najpyszniejszego rodzaju burgera w knajpie podczas pierwszej wizyty. Od tamtego momentu zamawiam tego samego burgera za każdym razem gdy odwiedzam Gołe Baby, czyli raz w tygodniu.

„Serowy maseracz” – tak się nazywa moja druga miłość, zaraz po moim partnerze. Jest to delikatne połączenie składników z nutą pikanterii. Rozpływające dwa rodzaje serów dają rozkosz z każdym kolejnym gryzem
i idealnie łączą się z paprykowym sosem, piklami oraz średnio wysmażonym mięsem wołowym. Nie da się przyrządzić takiego samemu w domu. Przysięgam, próbowałam nieraz. Pozostaje tylko miłowanie świątyni, czyli „Gołych bab” oraz trzech chłopaków, ojców założycieli.
Przedział cenowy waha się między 15-20 zł za burgera, ale warto zamówić go
w zestawie z frytkami belgijskimi oraz lemoniadą, co daje łączny koszt 25 zł.

Możliwe, że nieraz mijałeś to miejsce, które nie zachęciło Cię swoim wnętrzem. To prawda, jest to mały metraż z punktem gastronomicznym, który raczej przypomina budkę z szybką obsługą. Przejdź się jeszcze raz ulicą Wrocławską, zatrzymaj się i pomyśl – „wnętrze nieciekawe, ale jedzenie najlepsze pod słońcem”.

Życzę Smacznego!
Food Mama

Autor

Carla

Dwudziestoletnia studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej w Poznaniu. Miłośniczka jedzenia całego świata, barwnej muzyki, kultury i sportów wodnych. Życie to misja społeczna, w której każdy musi odnaleźć swoją rolę - moją jest dzielenie się wspaniałymi i wartymi doznaniami z różnych miejsc.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *